Saturatory, wodotrysk, konne dorożki, przekupki i zapamiętany przez większość kielczan poniemiecki zbiornik przeciwpożarowy, zaadaptowany na fontannę, to już zapisana karta w dziejach miejskiego Rynku. Dzisiaj mamy możliwość podziwiania tej części miasta z odcieniem dawnego charakteru, brukowanym placem i otaczającymi go malowniczymi kamienicami.
Ta "kielecka starówka" stanowiła, jak w większości miast polskich, centrum życia handlowego i społecznego. Oprócz zakupu różnego rodzaju dóbr, można było wymienić cenne informacje, wypożyczyć środek lokomocji w postaci dorożki, czy załatwić sprawy w ratuszu.
Dawny urząd, którego mury archeolodzy odkryli przy okazji modernizacji placu, wzniesiono prawdopodobnie około 1523 roku, a inicjatorem jego powstania był biskup Jan Konarski. Dwukondygnacyjny, murowany budynek mieścił więzienie, strażnicę, archiwum, izbę dla rajców (radziecką) i izbę wójtowską. Tu również urzędował "ważnik", strzegący żelaznego łokcia - wzorca miary i wzorców wagi. - Kres istnieniu, podupadającej w ciągu wieków budowli, położył szalejący w maju 1800 roku pożar, który strawił miasto. Z drewnianych budynków zostały kikuty. Murowane, początkowo parterowe domy, powstały dopiero po wydanym przez biskupa nakazie budowy wyłącznie z kamienia lub cegły - mówi Krzysztof Myśliński z Muzeum Historii Kielc.
Nowy gmach, wybudowany w 1834 roku, w nieznacznie zmienionej formie, ale pełniący tę samą funkcję, możemy oglądać do dziś.
Tradycyjny rynek nie mógłby istnieć bez pręgierza, przy którym wykonywano karę chłosty. Takie wydarzenie zawsze przyciągało tłumy gapiów. Dziś również można niepokornych zakuć w kajdany przy symbolicznym słupie i zrobić pamiątkowe zdjęcie. Odniesieniem do przeszłości jest także, odrestaurowana w białogońskiej fabryce, stuletnia pompa, która stanęła w miejscu dawnego wodopoju. Wystarczy zdecydowany ruch wielką korbą, by z kranu popłynęła orzeźwiająca woda.
Na starym Rynku, dwa razy w tygodniu, zgodnie z przyznanym przywilejem, odbywał się targ. - W przeciwieństwie do dzisiejszych czasów funkcje były podzielone. Na placu Wolności mieścił się bazar z jatkami, a na rynku handlowano głównie przedmiotami niepsującymi się - opowiada Myśliński. To co, dawniej było rzeczywistością, obecnie stanowi miejscowy koloryt wypierany przez urzędowe nakazy. Przy odrobinie szczęścia można jeszcze kupić od przekupek owoce lasu w słoiczkach i jajka prosto od kury...
Większość kamienic okalających Rynek to zabudowa XIX- i XX-wieczna. "Gdzież się podziały, wykusze, mroczne sienie, gotyckie okna, tak mnogie np. w Krakowie?" można powtórzyć za autorem pasjonującej opowieści o Kielcach Jerzym Jerzmanowskim. Większość budowli spłonęła w wybuchających dwukrotnie w XIX wieku pożarach. Stojące do dziś kamienice, tak jak przed laty, pełnią w przeważającej części funkcje usługowo-handlowe, a dawnych czasów czar można odkryć podziwiając bogato zdobione klatki i wnętrza czy słuchając mrożących krew w żyłach historii.
Takie mroczne opowieści krążą o najstarszej, acz niepozornej kamienicy u zbiegu ulic Koziej i Piotrkowskiej. Dawniej mieściła się tu oberża, której właściciele podobno nie stronili od łatwego zarobku, uśmiercając gości i kradnąc ich dobra. Według ustnych opowieści na popas zatrzymał się tu sam Karol XII, król Szwecji.
Na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci lokal kilkakrotnie zmieniał swoje przeznaczenie: począwszy od prywatnych mieszkań, księgarni wydawnictw importowanych, apteki, sklepu spożywczego aż po naleśnikarnię.
Tuż obok, pod podcieniami, w kamienicy należącej niegdyś do rodziny Dobrzańskich, mieści się warte zwiedzenia Muzeum Narodowe.
Popularne "Delikatesy" od kilkudziesięciu lat zajmują parter sąsiadującego z Muzeum Narodowym budynku - kamienicy Kosterskich. "Od frontowej strony (...) mieściła sklepy - od podwórza zaś lokale przedsiębiorstw usługowych i składów. Na pierwszym piętrze działała Resursa Kupiecka". Pod koniec XIX wieku, w przepięknych pomieszczeniach organizowano cieszące się wielką estymą bale karnawałowe, którym przyświecała idea "natańczyć się na cały rok". W godnych czerwonego dywanu w Cannes strojach swoje taneczne umiejętności sprawdzali m.in.: Bolesław Markowski, rektor Wyższej Szkoły Handlowej w Warszawie, Bohdan Winiarski, sędzia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, czy mistrz "białego mazura" Edward Karsz.
W południowej pierzei Rynku, jeszcze w ubiegłym roku, wśród szalkowych wag, ciemnych aptecznych słoi, zapachu starego drewna i kamfory, można było nabyć różnorakie medykamenty. Właścicielem apteki i całej kamienicy w 1884 roku stał się farmaceuta Bronisław Saski. Cztery lata później gruntownie zmienił jej wygląd dobudowując dodatkowe piętro, przenosząc klatkę schodową i nadając całej budowli neobarokowy wygląd z bogato zdobionym stiukami wnętrzem. W sześciopokojowym mieszkaniu na piętrze zamożny gospodarz instalował wszystkie dostępne zdobycze techniki.
Kamienica pozostała w niezmienionym stanie do czasów współczesnych. Od 2006 roku jest siedzibą "Gazety Wyborczej".
Tuż obok, w wąskiej budowli, rodzina Eisenbergów prowadziła handel manufakturą i tekstyliami. Wybór tkanin był tak olbrzymi, że zaspokajał wszystkie, nawet najwybredniejsze gusta - od najtańszej wełny po kosztowne jedwabie, złote lamy i tafty. Równie bogatym asortymentem przedsiębiorczy mieszczanie dysponowali w zakresie materiałów... metalowych.
Jednym z charakterystycznych miejsc kieleckiego Rynku jest budynek z nr 18, powszechnie nazywany "Sołtykami", od nazwiska biskupa Kajetana Sołtyka. - W rzeczywistości wybudował ją w 1767 roku biskupi kucharz Maciej Gielba - objaśnia Krzysztof Myśliński. Zmiany najemców i czas nie wpłynęły jednak na charakter lokalu - wciąż związany jest z gastronomią. Na parterze romantyczna kawiarnia "Słodki bez" przyciąga zapachem świeżo mielonej kawy i domowego ciasta, a restauracja "Gildia", do której dotrzemy pokonując marmurowe schody, oferuje smakowite dania kuchni staropolskiej i żydowskiej serwowane z wybornym napitkiem ...
Po przejściu kilkunastu metrów w kierunku wschodnim, pod nr 12 zobaczyć można dom wójta, czyli zarządzającego miastem. W 1794 roku przez kilka dni stacjonował tu Tadeusz Kościuszko.
- Osobliwością kieleckiego Rynku jest, ufundowana przez Macieja Gielbę w 1765 roku, figura św. Tekli, początkowo stojąca przed budynkiem "Sołtyków". Jej kult w Polsce jest bardzo nikły. Święta Tekla ma chronić przed zarazą i ogniem - opowiada Myśliński. Jak dodaje, w pierwszej połowie XIX wieku, gdy remontowano rynek, posąg przeniesiono na utworzony wówczas, poprzez wyburzenie dwóch kamienic, skwer. Wśród starszych mieszkańców stolicy województwa krąży opowieść, że gdy figura świętej Tekli obróci się nastąpi koniec świata. Opowiadano też o rozstawianych u stóp pomnika miseczkach z mlekiem, do których przypełzały węże z pobliskich ogrodów.
Na cokole odrestaurowanej figury widnieje napis: „Uniknie ognia, powietrza, wód, zwierza, kto świętej Tekli dowierza. AD 1767".
Od wieku plac świętej Tekli stał się dla kielczan synonimem miejsca spotkań lumpów i obiboków.
Mydlarnia Klemensa Zaroda, sklep towarów kolonialnych i delikatesowych braci Hönigmanów, apteka Kurkowskiego, piekarnia, punkt rekrutacji służby, postój dorożek to przeszłość Rynku, która wpisuje się każdym kamieniem, ludzką działalnością w teraźniejszy świat taksówek, budek z kwiatami, rozlicznych sklepów i punktów gastronomicznych. Będąc w Kielcach warto więc zajrzeć w głąb podwórek przy miejskim placu, skierować wzrok na malowane stropy klatek i spróbować "walczącego" o kieleckie podniebienia kebaba (kebapa).
Anna Dulak
Fot. Zbigniew Masternak
Fot. dawne: Muzeum Historii Kielc